dzisiaj w planach koncert - pierwszy dzien festiwalu Outsidelands Festival w Golden Gate Park. Odbywa sie on tu po raz pierwszy. Nie jest specjalnie rozreklamowany. Zobaczymy.
Ja jak zwykle poszlam jeszcze przed koncertem na Union Square i Market Street po to by znowu byc po prostu z San Francisco. W koncu zronilo sie poludnie. Umowilismy sie, ze wyruszymy na koncert z hostelu o 15. Pierwszy koncert zaczyna sie o 17, wiec powinnismy zdazyc.
I zdazylismy. Festival odbywa sie rownoczesnie na 6 scenach. Oczywiscie godziny koncertow sie pokrywaja. My wybralismy na poczatek Cold War Kids i warto bylo. Bylo wczesnie i jeszcze niewielu ludzi pod scena. Ale nagle nie wiadomo skad znalezlismy sie w samym srodku wielkiego tlumu. I poznalam co to znaczy przemieszcac sie w tlumie. Biedny Golden Gate Park - nie bedzie juz taki sam po tym koncercie. Brak ochrony i postawione delikatne ogrodzenia szybko sprawily, iz ludzie zadeptywali roslinnosc. Organizacja festivalu byla fatalna. Kolejki po piwo, kolejki do toalet, bylo niemal niemozliwoscia przemieszczenie sie pomiedzy scenami po koncertach. Zeby zdazyc na Radiohead musielismy poswiecic koncert Beck. Becka slyszakam jedynie przez pierwsze 15 minut. Ale za to Radiohead byl cudowny. 2 godziny pieknej muzyki. Bylo wszystko co nosze na MP3 - Kid A, OK Computer i nowe In rainbows. Do tego wizualnie piekny show. Jedyna ogroma wada to to, ze nikt nie panowal nad tlumem. Takiego scisku, jak na tym koncercie jeszcze nie przezylam. Nie mozna sie bylo ruszyc. Poza tym ludzie slabo reagowali na muzyke. Po prostu byli..
Po koncercie nie sposob bylo wsiasc do autobusu. Czekal nas wiec dlugi spacer do hostelu. Wieczorny spacer. kolacja w chinskiej restauracji i znowu hostelkowe zycie do 6 rano!