Rano pomaszerowalam znowu na Fisherman Wharf. Szlam z hostelu strasznie stroma Polk Street. Ulica jest miejscami tak stroma, ze parkowac samochod mozna jedynie prostopadle. Tutaj mozna sie poczuc troche jak w gorach. Tylko je zabudowali.
Niestety pogoda byla bardzo taka sobie. Cale niebo zasnute bylo chmurami. Ale nie zamierzalam zmieniac planow i chcialam dostac sie do Golden Gate. Jedyna zmiana to decyzja, ze bedzie to spacer. Jakos tak mialam ochote chodzic z muzyka na uszach i czasem przysiasc na chwilke z widokiem na Golden Gate, Alcatraz i zaglowki.
W koncu znalazlam sie przy moscie, ktory niemal calkowicie zatopiony byl we mgle. Ale, jak juz tu jestem to oczywiscie ide na druga strone. To jakies 1,5 mili chyba. Odbylam prawdziwy spacer w chmurach! Tylko czasem byly jakies przeswity i mozna bylo zobaczyc wieksza czesc pomaranczowo-czerwonej konstyrukcji niz tylko porecz. Jak sie idzie jest strasznie glosno od przejezdzajacych samochodow oraz przeplywajacych pod mostem jednostek plywajacych. Nawet nie wiem co tam przeplywalo, bo nie bylo tego czegos widac z mostu. Jak oni tam nawiguja, nie mam pojecia...
Po drugiej stronie jest punkt widokowy. Poszlam tam z nadzieja na jakis lunch. Niestety miejsce to to jedynie parking, ktory powinien zapewnic widok na most. Moze w takich okolicznosciach zapomina sie o jedzeniu. Nie bylo mostu, a glod pozostal i pozostala droga powrotna.
Droga powrotna byla w nieco lepszych warunkach. Dzisiaj bylo w planach jeszcze Twin Peaks, aby spojrzec na miast z gory. Ale w tych okolicznosciach pogody to nie mialo sensu. Jakas strasznie okrezna droga autobusem Muni, gdzie sprzedali mi bilet dla mlodziezy ponizej 17 roku zycia (pozniej juz tylko takie kupowalam, gdyz na bilecie nie jest napisane w jakiej taryfie jest sprzedawany, wiec jak kierowca przyjmie 50 centow za przejazd zamiast 1,5USD to po co przeplacac).
A wieczorkiem zycie hostelowo-imprezowe. I znowu polozylam sie spac mocno po pierwszej w nocy.