Ciezko mi sie spalo tej nocy. Rano szybko spakowalam manatki i w droge do Stockton szlakiem przez park narodowy Yosemite. Wszedzie slysze o tym Yosemite, wiec choc przez chwile chcialabym pobyc w tym niezwyklym miejscu. Przeraza to, ze miejsce na kempingu trzeba tu rezerwowac 5 miesiecy wczesniej. Czasu na delektowanie sie gorkami nie bedzie wiele, gdyz na 17 mam byc w Stockton.
Okazalo sie, ze z miejsca gdzie spalam do parku i pozniej do widokowanych tras jest spory kawalek drogi. Na szczescie w nagrode przejazd kretymi serpentynami i widoki na wysokie, pionowe, granitowe skaly.
Turystow tu sporo. Z wielkiego parkingu jedynie z definicji przy Visitor Center dojezdza sie tam autobusikiem. Pozniej na szlaki tez najlepiej wybrac sie shuttle busem, niz walczyc o miejsce do parkowania. Jakos to miejsce w szczycie sezonu mocno przypomina mi majowke w naszym Zakopanem. Gory piekne, ale czasem trudno je zobaczyc w tlumie ;)
Ja wybralkam sie autobusikiem wglad doliny po to, by pozniej spacerem wrocic do punktu wyjacia. Mialam do dyspozycji max 2 godziny, wiec nie wchodzily w rachube zadne ambitniejsze wycieczki. Szlam sobie lasem wzdluz rzeki, patrzac niejednokrotnie na te wielkie skalne sciany. To raj dla wspinaczy, ciekawe jakie tu maja szlaki dla zwyklych lazikow?
W koncu trzeba bylo wracac. Moj GPS wskazal mi, ze droga do Stockton zajmie mi jakies 2 i pol godziny. Danusia mowila, ze max 2 godziny i stad moj poslizg. Zajechalam pod sam dom o 17.30. Czule przywitanie z Danusia, ktora juz sie martwila, ze nie przyjade i... jak tylko weszlam do domu to wszystkie moje rzeczy i to zarowno te z plecaka jak i ze mnie powedrowaly do prania. Jeszcze nigdy tak szybko nie zostalam rozebrana w nowym domu! Chyba musialam wygladac jak prawdziwa buszmenka.
Szybki prysznic i zaczelo sie przygotowanie do wieczornej imprezy. Stanelam przed toaletka z niezliczona iloscia kosmetykow i robilam sie na bostwo. Danusia prasowala jedyne pozostale mi czyste rzeczy. Do tego pozyczone buty na koturnach, troche duze ale lepsze niz sportowe sandalki. Idziemy dzis razem z mezem Danusi do ich jacht klubu na kolacje i tance.
Dowiedzialam sie, ze w Stockton jest port jachtowy. Mozna stad doplynac do San Francisco i poplynac na ocean. W porcie oczywiscie piekne jachty tutejsze i naplywowe. Czlonkowie klubu spotykaja sie raz na jakis czas na takich potancowkach. Zawsze ktos z czlonkow gotuje obiad dla wszystkich w czynie spolecznym (bylo jakies 40 osob!). Dzisiejsza impreza byla w stylu lat 50. Byl DJ i spiewak i bylo smiesznie. Amerykanie bez wzgledu na wiek (czesto mocno zaawansowany) tancowali na parkiecie. Ja tez sobie potanczylam, w koncu trzeba wrocic do zycia spolecznego.
Wrocilismy do domou przed polnoca i... poszlysmy z Danusia plywac do basenu w ogrodzie. Byla pelnia ksiezyca i zaczely sie dlugie, babskie rozmowy.
Plan na jutro: porzadnie sie wyspac!