Chyba nawet cos spalam w nocy. Jakos przywyklam do nocnego podrozowania autokarem, a moze ogolne dzunglowe zmeczenie dalo o sobie znac. W kazdym razie dojechalismy do Mancora o 9.30 rano. Wszystko zgodnie z planem i mam mnostwo czasu na znalezienie sobie jakiegos cichutkiego hotelu na plazy z widokiem na ocean.
Mancora to turystyczna wioska rozciagajaca sie wzdluz panamericany. Wszedzie pelno restauracji i sklepow pamiatkarskich, jak na kurort przystalo. Jak tylko wysiadlam z autobusu dopadlo mnie mnostwo taksowkarz, ktorzy chca zabrac turyste do hotelu, w ktorym maja prowizje. Ja wyczytalam w przewodniku, ze im dalej na poludnie wioski tym lepiej, wiec kazalam sie tam zawiezc. Kierowca byl dobrze przygotowany i mial mapke z hotelami. Wszystkie zlokalizowane sa przy plazy wzdluz tzw starej panamericany. Umowilam sie z kierowca, ze bedzie sie zatrzymywal przy kazdym polozonym odpowiednio daleko od wioski i bede sobie mogla wybrac.
Jakos decyzja zapadla bardzo szybko jak zobaczylam hotel Costa Blanca i zobaczylam moj pokoj w budynku na samiutkiej bialej piaszczystej plazy. Mi nie trzeba bylo niczego wiecej. Do tego pokoj calkiem przyzwoity. Tuz obok hotele dopiero sa w budowie, wiec tloku nie bedzie, zreszta i tak tutaj jest dopiero przed sezonem.
Musze przyznac, ze calutki dzien delektowalam sie oceanem i plaza zmieniajac miejsce lezac z wygodnego lozka, na hamak na balkonie lub lezak na plazy. Wprawdzie niebo bylo zachmurzone, ale bezkres wielkiej wody i szum, a wlasciwie to huk ogromnych fal hipnotyzuje. I tak przesiedzialam do obiadu i po obiedzie do zachodu slonca. Jakos udalo sie slonku przebic przez chmury. I dopiero ten widok sklonil mnie do wyjscia na plaze i gapienia sie jak wielka czerwona kula znika za woda. A pozniej juz byla noc, ksiezyc i gwiazdy. Taki moj prywatny raj.