Dzisiaj wieczorem lece do Iquitos. Jakos nie moge dlugo spac. Przepakowuje plecak, tak by czesc niepotrzebnych w dzungli rzeczy zostalo w Limie. Nie wiem jak to sie dzieje, ale mimo tego ze calkiem sporo tu zostaje, wciaz mam pelny plecak.
Dzisiaj zamierzam troche pospacerowac po Miraflores. Jakos w sierpniu pogoda nie zachecala do spaceru nad ocean. Dzis to zupelnie co innego. Nie wiem, co sie z ta Lima stalo przez te dwa miesiace, ale jest znacznie spokojniejsza od sierpniowej. Ruch uliczny zmalal i jakas taka bardziej cywilizowana mi sie wydaje. Pewnie to bardziej moja glowa zaczyna ja imaczej postrzegac, przyzwyczjona do peruwianskich miast. ale i tak nie moge sie nadziwic tej zmianie niezaleznienie od zrodla jej pochodzenia.
Powedrowalam nad ocean do kiczowatego Parque Amor. Ocean odbijal w sobie szarosc nieba. Drobnokamieniste klify, na ktorych stoi Lima, wygladaly jakby sie mialy zaraz rozsypac. Rzezba w parku calujacej sie pary jest tak kiczowata, ze nie sposob znalezc w niej cokolwiek pieknego. Tylko wezowate kolorowe murki ze wzorkami z potluczonych plytek ceramicznych dodaja temu miejscu nieco uroku.
W koncu wrocilam do centrum i po chwilowym poszwedaniu sie po centrum handlowym wrocilam po bagaz i zamowilam taksowke na lotnisko. Ceny w tej Limie sa przerazliwie. Za taksowke zaplacilam 30 soli! Na terminalu szybko odprawiam sie na terminalu samoobslugowym i o dziwo 45 minut przed planowym odlotem siedze w samolocie. Potezny airbus 319 zabiera mnie do Iquitos. Lot trwa godzine i 40 minut.
W koncu ladujemy i wysiadamy z samolotu. Na zewnatrz strasznie parno i cieplo, mimo iz jest po 21. Wyczuwam unoszacy sie w powietrzu zapach stechlizny, a moze tak pachnie dzungla, a przynajmniej polozone w jej sasiedztwie miasto Iquitos. Mozna do niego jedynie przyplynac badz przyleciec. Nie prowadzi tu zadana samochodowa droga.
Na lotnisku czeka na mnie Bertien, ktora poznalam w szkole w Arequipa. Witamy sie i wsiadamy do mototaxi. To taka rikasza, tylko zamiast roweru jest motocykl, no i siedzi sie za a nie przed kierowca. Ruch uliczny w Iquitos, gdzie przewazaja motocykle i mototaxi jest sam w sobie zjawiskiem. Strasznie to wszystko halasuje i jest powolne, ale za to dodaje miastu uroku. Dojezdzamy do mojego hotelu, gdzie szybko przepakowuje rzeczy, ktore jutro rano zabieram do dzungli. Reszte zostawiam w mieszkaniu Bertien. Jakims cudem znowu zostawiam pelny plecak rzeczy. Po co ja to wszystko tu wiozlam i co ja tam mam?
Na koniec wieczorny spacer po centrum Iquitos. Jest ciemno, ale uwage przykuwaja ogromne bryly kolonialnych budynkow. Dochodzimy do bulwaru nad rzeka. Kiedys to byla Amazonka, ale zmieniono jej bieg, gdyz podtapiala miasto. Teraz to jest jeden z doplywow. Na bulwarze Bertien wita sie prawie z kazdym i to zarowno Europejczykiem jak i miejscowymi. Ot niewielkie, hermetyczne miasto, gdzie wszysy sie znaja. Ponoc albo sie to lubi, albo nienawidzi. Niektorzy, jak Bertien, lubia tak bardzo, ze postanowili tu zostac. W kazdym razie atmosferka kolonialnego miasteczka pozostala tu do dzis, jak w filmach.
Wrocilam do hotelu okolo polnocy. Jest strasznie cieplo i parno. Klade sie do lozka i nawet przykrycie sie przescieradlem to za wiele. Nagle zaczyna strasznie padac i juz nie przestaje do czasu jak zasnelam. Wlasnie tego deszczu w dzungli najbardziej sie obwawiam.