Wstalismy wczesnie, by zalapac sie na 8.30 na stateczek na Wyspe Slonca. Jest to bardzo wazne miejsce w kulturze Inkow, wiec oprocz piekna samej wyspy mam zamiar poogladac troche inkaskich kamieni. Nad jeziorem jestesmy o 8. Kupujemy szybko bilety za 15 BS na polnoc wyspy i jeszcze wystarczylo czasu na szybkie sniadanko.
Rejs trwa okolo dwie godziny. Mimo, iz wsiedlismy jako ostatni, udalo nam sie dorwac wygodne miejscowki na samym dziobie statku. Duzo miejsca na nogi i nie trzeba bylo siedziec na bardzo blisko obok siebie przytwierdzonych siedzonkach. W koncu przyplywamy. Chlopakom tak sie spodobala tutejsza plaza, ze skorzystali z pierwszej napotkanej oferty hotelu w tym miejscu. Rzeczywiscie cena byla zachecajaca 15 BS od glowy. Mnie to nie skusilo. Mam zamiar dzisiaj przemaszerowac wyspe wzdluz i zainstalowac sie na poludniowej jej czesci. Jutro rano wracam do Copacabana i zamierzam zlapac o 13.30 autobus do Puno.
Pierwsze kroki kieruje w strone inkaskich ruin. Sciezka jest wyrazna, zreszta w tym kierunku podazaja wszyscy z naszego stateczku. Na poczatku idzie sie wzdluz niesamowitej plazy z malowniczymi falami. Chwile gaworze z napotkanymi Francuzami, ale w koncu dopadaja mnie moi polscy koledzy i dalej idziemy juz razem. Pozniej trzeba troche podejsc. U wejscia do ruin placimy pierwsze dzis 10 BS za wstep. Mozemy za to podziwiac swiety kamien i podejsc dalej do ruin swiatyni. Jestesmy na samiutkim polnocnym krancu wyspy i do tego calkiem wysoko. Widoki sa nieopisane. W tym miejscu zegnam sie z Marcinem i Kacprem. Dalej samotnie maszeruje na poludnie, a oni ida byczyc sie na plazy.
Szlak przecinajacy wyspe wzdluz jest bardzo wyrazny. Calosc pokonuje sie w okolo 3 i pol godziny nie specjalnie sie przemeczajac. Otoczenie nie zacheca do pospiechu. Idzie sie grania, wiec widoki na jezioro Titikaka i po lewej i po prawej stronie. Do tego wzgorza usiane inkaskimi tarasami. Mieli racje wszyscy Ci, co mowili, ze warto tu przyjechac. Nie jest tu az tak turystycznie jak w Peru i wyspach, na ktore mozna doplynac z Puno.
W koncu kolejny punkt poboru oplat. Place 5BS. Wlasciwie, kazdy kto sobie wydrukowal bilety i jest z jakiejs tam grupy rodzinnej, pobiera od turystow kase. Nie powiem, jest to bardzo irytujace. Pozniej bylo jeszcze jedno ostatnie 5 BS i docieram z polnocy na poludnie. Trzeba rozejrzec sie za jakims noclegiem.
Na ten sam pomysl wpadly podrozujace wspolnie trzy Irlandki. Mijalysmy sie po dodze wielokrotnie. Postanawiamy wspolnie cos poszukac. Nie ukrywam, ze zrobilysmy sie wybredne, a ze jest nas cztery to mamy niezla sile przebicia. I wierzac w swoja wartosc powedrowalysmy do najladniejszego z miejsc do spania, jakie napotkalysmy po drodze. Trzeba sie bylo troche wrocic, ale warto bylo. Poniewaz za nami nie bylo juz zadnych turystow wlasciciel mogl goscic albo nas, albo miec tej nocy wakat.
Spimy w hotelu na wzgorzu z niesamowitym widokiem na jezioro. Tym razem zachod slonca moge podziwiac ze schodkow mojego pokoju. Wszystkie cztery wystawiamy wiec buzie na slonce. Poczulam sie jak na prawdziwych wakacjach.