No i wreszcie tak wyczekiwane przez niektorych z Was LAS VEGAS!
Dzisiaj malo jezdzenia a duzo chodzenia i to nie po gorskich szlakach a miejskich ulicach. Tylko 15 mil przejechalam z miejsca, gdzie dzis spalam do hostelu USA hostel w Las Vegas. Ta siec hosteli znalam z San Francisco i wiedzialam, ze mozna sie tam wczesnie zameldowac, a o to mi glownie chodzilo. I juz przed 11 otwieralam drzwi do tym razem prywatnego pokoju z lazienka - jak szalec to szalec!
Dlugo nie posiedzialam w tym pokoju i ruszylam na miasto. Najpierw kierunek biblioteka, bo mialam gigantyczne zaleglosci blogowe. Biblioteka w Las Vegas jest na jeszcze wiekszych oplotkach niz moj hostel. Trzeba sie przejsc az za autostrade. Ale co to dla mnie pomyslalam. Bylam tam przed 12, komputer byl wolny na 13. Mialam godzinke czekania, ale milo tak posiedziec w klimatyzowanym pomieszczeniu i poczytac przewodniki. Na zewnatrz panuje gigantyczny upal. Okazuje sie, ze sporo ludzi mysli tak jak ja i przychodzi tu by posiedziec, poogladac filmy na DVD lub poczytac gazety i ksiazki.
Z biblioteki ok 14 wyruszylam w kierunku glowna ulica Las Vegas bulwar w kierunku jej czesci, zwanej strip. To tutaj skupia sie rozrywkowa czesc miasta - najwieksze hotele i kasyna. Do przejscia mialam spory kawelek, wiec moglam dozowac sobie emocje stopniowo. Najpierw DAWNTOWN - dawne centrum miasta, obecnie mocno zapuszczona dzieolnica, w ktorej nadal sa kasyna, dla tzw koneserow, w starych niskich, zapuszczonych budynkach. Jakos nie chcialam sprawdzac, jak dzialaja kasyna w takim miejscu.
Pozniej idac dalej Las Vegas Bulwar napotyka sie kapliczki slubne w roznych tandetnych edycjach. Wiec one naprawde istnieja. Przed jedna byli nawet panstwo mlodzi z garstka gosci weselnych. Na szyldach tych kapliczek wypisane byly nazwiska znanych osob, ktore ponoc wlasnie tam powiedzialy sakramentalne "tak". Sa nawet takie kapliczki, tzw "drive thru", ze aby wziac slub nie trzeba wysiadac z samochodu - jak w Mc Donaldsie ;)
Na termometrze temperatura 102 st F - to chyba ok 40 naszych stopni. Aby wytrwac a takich warunkach trzeba robic przystanki w jakis chlodnych miejscach i oczywiscie duzo pic. Akurat przechodzilam kolo Stratosphere - wiezy widokowej i oczywiscie kasynie rowniez. Sa tu ponoc najszybsze windy w USA. Pomyslalam, ze warto zobaczyc jak to wszystko wyglada z gory. Przed wejscie do windy przechodzi sie kontrle osobista i robia zdjecia, ktore pozniej nakladane na rozne tla mozna zakupic. W koncu wjechalam na czubek wiezy. Widoki nieograniczone na wszystkie kierunki swiata i do tego nie trzeba bylo wchodzic na wlasnych nogach. Warto bylo zobaczyc panorame miasta zbudowanego na pustyni, choc pewnie jeszcze ciekawiej jest noca, gdy wszystkie te hotelokasyna lsnia sztucznym swiatlem.
I okazalo sie, ze moglam sprawdzic jak to wyglada noca, bo zdjecie, ktore mi zrobiono przed wejsciem powedrowalo na takie tlo. Nawet mi sie to spodobalo i 2 zdjecia zapakowane w tandetne Las Vegasowskie etui zostaly zakupione za szokujace 20 USD. To byl pierwszy sposob na wyciagniecie ze mnie pieniedzy w tym miescie.
Pozniej wedrowalam dalej wzdluz Strip na poludnie. Czulam sie jak w jakims gigantycznym parku rozrywki. Wszystko tu jest pretensjonalne, tandetne i imitujace istniejace gdzies miejsca. Idac jedna ulica mozna znalezc sie w sztucznych Paryzu z Wieza Eiffla, Wenecji z gondolami plywajacymi w kanalach, w Nowym Yorku z drapaczami chmur i jeszcze pewnie wielu innych miastach w zmniejszonej skali. A wszystko jest tak pomyslane, ze idac ulica nie da sie nie wejsc do sroka tych obiektow, wewnatrz ktorych sa oczywiscie kasyna i sklepy. Nawet, jak ktos sie bedzie bardzo bronil przed wejsciem, to upal panujacy na zewnatrz nie pozwoli mu opuscic barow z chlodnymi napojami. Wszedzie pelno ludzi, a wszystko tu dziala oczywiscie 24 godziny na dobe.
W koncu dotarlam na koniec STRIP do Monterey Bay. Postanowilam troche odpoczac w Shark Reef Aquarium. Chcialam, aby powrotna droga byla po zmierzchu, bo na to samo patrzec z innej perspektywy. I tak sie stalo, po nacieszeniu oczu roznymi gatunkami rekinow plywajacych w ogromnych akwariach, wyszlam na zupelnie inne Strip. Wszystkie hotele i kasyna rozbylysly szlencza gama kolorow. Temperatura zrobila sie znosniejsza. Na ulicy zrobilo sie zdecydowanie tloczniej.
Przyszedl wiec czas na ostatni punkt programu - kasyno. Postanowilam zagrac w ruletke. Jak juz podpatrzylam jak to wszytsko wyglada wreszcie sama zasiadlam do stolu. Przegralam szybko 30 USD obstawiajac Wojtkowa 9 i 2 razy czerwone. To mnie skutecznie zniechecilo od dalszego probowania szczescia. Szybkosc z jaka krupier wpychal zamieniane na zetony pieniadze takim ubijakiem w dziure w stole wskazywala wymownie, ze tu sie raczej pieniadze traci, a nie nabywa.
Po wyjsciu z kasyna skierowalam kroki w powrotna strone. Okazalo sie, ze do przejscia mam spory kawalek. Do hostelu dotarlam dopiero o 23. Ciekawe czy zasne, bo za okne gra glosna muzyka...