Dzisiaj 5 rano dostalam SMS od mamy, czy jade do Salt Lake City - stolicy Mormonow. Po wczorajszym zmeczeniu trekkingowym poszlam wczesnie spac, wiec nawet nie obudzil nie ten SMS. No i mam dylemat Salt Lake City czy Moab w Parku Narodowym Skalnych Lukow, jak mi ktos wczoraj doradzil. W koncu padlo na Salt Lake City, gdyz do stolicy stanu sa zdecydowanie lepsze drogi, a ja lubie szybkie autostrady.
Do przejechania mam jakies 360 mil (wg GPS 6,5 godzinki), wiec stwierdzilam ze wystarczy mi czasu na jeszcze jedem malutki trekking w Grand Teton do Cascade Kanion. Amy mowila, ze mozna tam spotkac Losie. Jakos tak, chcialam je spotkac.
Znowu musialam dostac sie do Jenny Lake. Tym razem bylam tam juz o 9.00. Szybciutka przeprawa stateczkiem na druga strone jeziora (zaoszczedzilo mi to 2,5 mili w jedna strone) i wreszcie jestem. rzeczywiscie spacer do Inspiration point z widokiem na jezioro oraz wglad Kanionu z widokiem na osniezone szczyty bardzo przyjemny i nie tak hardcorowy, jak wczoraj. Jednak jak zrobila sie 10.30 i nie znalazlam zadnego losia z mala nutka rozczarowania zawrocilam.
Wyjechalam z Jenny Lake ok 11.30 na poludnie. Tuz przy drodze spotkalam ogromnego buffalo - na szczescie w bezpiecznej odleglosci. Swietnie prezentuje sie na zdjeciach - ale na to musicie chwilke poczekac.
W koncu dojechalam do glownej drogi. Opuscilam Wyoming, znowu chwilke bylam w Idaho, po to by w koncu znalezc sie Utah. Ok godziny 18 bylam w Salt Lake City. Miasto jest takim zageszczeniem budynkow zagubionych gdzies miedzy gorami. Moj GpS zawidl mnie do centrum - uslyszalam "destination achieved". I co dalej? Pomyslalam, ze wyprobuje funkcje Yellow Pages w GPS. Wybralam dzial hotele i moglam wybierac i przebierac. Padlo na pierwszy, jaki znalazlam Bed & Breakfast blisko centrum (hotele byly ulozone na liscie, ktora mi sie wyswietlila wg odleglosci od miejsca, w ktorym sie znajduje). No i znowu strzal w 10!
Zamieszkalam Ant on Boxund 15 minut od centrum w willowej dzielnicy. Znowu wszystko dopracowane do ostatniego szczegolu, no i goscinnosc gospodarzy - bezcenna. Dlugo rozmawialysmy z gospodynia na sofie przy TV. Opracowala mi szczegolowy plan, jak ma dojechac do poszczegolnych parkow narodowych na poludniu Utah i to z uwzglednieniem drog krajobrazowych. Na koniec pozwolila mi skorzystac ze swojego kompa, i stad mieliscie realcje o Yellowstone.
W koncu powedrowalam do swojego pokoiku. Mimo wszystko polozylam sie pozno, gdyz po campinkgowych warunkach trzeba bylo zrobic pozadek z plecakiem, soba i nadrobic zaleglosci kronikarskie. Wylaczylam klime, bo byla strasznie glosna. Ostatnio pamietam same zimne noce, wiec co sie bede dodatkowo dochladzac. No i nie dalo sie spac bez klimy.... mhm boje sie pomyslec, co sie bedzie dzialo dalej na poludniu.