Spanie w autokarze nie jest jednak latwe. Na szczescie droga z Sucre do La Paz jest asfaltowa i nie trzeslo. Planowo jakos po siodmej rano jestesmy w La Paz. Na terminalu autobusowym szybko zakupilam bdalszy bilet do Copacabana. Wyruszam o 8 rano. Na liscie pasazerow znalazlam dwoch Polakow. Jakos tak razniej.
W oczekiwaniu na autobus widze dwoch mlodych chlopakow z plecakami i skrzypcami. Rozmawiaja po angielsku. Okazuje sie, ze to Kanadyjczycy polskiego pochodzenia. Przestawiamy sie na rozmowe po polsku. Jak ja dawno nie mowilam po polsku! Wydaje mi sie, ze mowie troche dzwnie, no i czasem nie moge znalezc slow. Mam nadzieje, ze to minie, bo straszny obciach.
Nasz autobus do Copacabana okazal sie byc niewielkim minibusem. Szczesliwie wszyscy pasazerowie mieli miejsce siedzace, a nasze bagaze w ogromnej kupie rzeczy przywiazane spoczywaly na dachu. Poczatkowo ciezko bylo wydostac sie z La Paz, gdyz napotkalismy blokade drogowa. Wygladalo to dosc komicznie, gdyz wpoprzek drogi ustawione byly wielkie, zolte butle gazowe. Oprocz tego wszedzie pelno ludzi, co tutaj jest norma. Z powodu blokady nasz minibusik pojechal objazdem przez sam srodek targu. Napatrzylam sie na straszne obrazki maltretowanych zwierzat.
W koncu wyjechal;ismy z La Paz. Nasz kierowca odwaznie i szybko pokonuje krete serpentyny i wyprzedza, wszystko co napotka na drodze. Wreszcie znajoma przeprawa promowa i jeszcze jakies 40 minut i jestesmy w Copacabana. Razem z chlopakami instalujemy sie w hotelu Ambassador za 30 BS od glowy, ale jest cieply prysznic, mimo iz ogrzewany pradem.
Ja po krotkim odpoczynku ruszam obejrzec miasto. Jedyny obiekt wart obejrzenia to ciekawa, nietypowa bryla katedry. Wnetrze tez interesujace, choc nie moglam sie dobrze przyjrzec. Wlasnie przygotowywano ceremonie chrztu swietego i wszedzie bylo pelno ludzi w strojach galowych.
Wieczorem powedrowalam na wzgorze Cerro Calvario. Troche schodow, ale na tych wysokosciach to gwarantowana zadyszka. Zajelam super miejscowke. Im blizej do zachodu slonca, tym oczywiscie przybywa ludzi. Niebo bylo zachmurzone, wiec widoki takie sobie. Ludzie zrezygnowani szybko uciekaja. Ja zostaje by patrzec na ksiezyc i gwiazdy i oswietlona na dole Copacabane. Razem z chlopakami jako ostatni schodzimy na dol.
A wieczorem goralska muzyka na skrzypce. Postawilismy na nogi caly hotel. Bylo troche smiesznie, troche strasznie, ale na pewno wesolo.