Hotel Austria, przed ktorym zatrzymal sie moj autobus z Potosi, a ktory juz wczesniej ze wzgledu na dogodne polozenie przy terminalu autobusowym typowalam jako miejsce na nocleg, bardzo przyjemnie mnie zaskoczyl. Po pierwsze nie kosztowal fortuny a po drugie sniadanie okazalo sie szwedzkim stolem! Warto bylo wstac o tej dziewiatej aby po raz pierwszy w Boliwii najesc sie sniadaniem.
Tym razem sniadanie bylo tylko przerwa w odpoczywaniu w wygodnym pokoiku. Czasem potrzeba troche czasu po prostu nic nie robic, co oznacza glownie spisywanie zaleglosci kronikarskich. Wymeldowalam sie przed 12 i poszlam kupic nocny bilet autobusowy do La Paz. W swojej rozrzutnosci kupilam Bus Cama z rozkladanymi siedzonkami (tego nie mialam w drodze z Limy do Arequipa). Zobaczymy, czy na tym da sie spac.
Ale za nim to nastapi poszlam pieszo do centrum. Mnie Sucre na kolana nie powalilo. Tyle sie o nim nasluchalam dobrego, od ludzi ktorych spotykam, a to po prostu najbardziej europejskie z miast jakie do tej pory widzialam w Boliwii i w Peru. Ludzie zachwycaja sie biela tutejszych budynkow. Arequipa jest biala dzieki bieli sillara, a tu po prostu raz na jakis czas maluja budynki na bialo.
Centrum miasta koncentruje sie przy placu 25 maja / dzien podpisania deklaracji niepodleglosci. Plac jest mocno zarosniety drzewami, co moze daje troche cennego tu cienia, ale nie ulatwia podziwiania zabudowan wokol placu.
Oprocz placu wedrowalam po okolicznych uliczkach. Znalazlam nawet czas by zajsc do muzeum tekstyliow, mocno zachwalanego przez moj przewodnik. Rzeczywiscie kolekcja rekodziela imponujaca. Do tego ciekawa prezentacja strojow na fiesty z roznych rejonow Boliwii. Otworzylo mi to nieco szerzej oczy na roznorodnosc kulturowa.
Pozniej pozostal juz tylko niewielki i obiad i taxi do hotelu. Tym razem planowo nie wedrowalam wiele z plecakiem na dworzec autobsowy. Szybko zainstalowalam sie w rozkladanym fotelu autobusu i marze o tym by obudzic sie w La Paz.