Mimo poznego polozenia sie spac wstalam ok 9. Razem z Weronika poszlysmy na sniadanie do restauracji. Hostel ma wykupione sniadania. Dstaje sie kupon i mozna wybrac zestaw sniadaniowy. Ja nie mialam ochoty na tosty i jajko sadzone, wiec zaryzykowalam salatke owocowa z jogurtem. Przezylam.
Pozniej to ja bylam przewodnikiem dla Weroniki na dworzec autobusowy bo jej bilet. Moglam w praktyce sprawdzic, czy zapamietalam cos z wczorajszego przeszkolenia. I bez pudla dojechalysmy, na miejsce. Stamtad juz bylo blisko do centrum, wiec powedrowalysmy w kierunku scislego centrum z deptakiem Jiron de la Union pomiedzy placami San Martin i de Armas. Okolice scislego centrum sa zupelnie inne niz pozostala czesc Limy. Kolonialne wielkie budynki z kolorowymi fasadami i koscioly goruja nad otoczeniem. Do tego nie ma tu jakis wielkich ulic, wiec mozna nieco odpoczac od zgielku ulicznego. No i na kazdym rogu ulicy sa policjanci. W niektorych miejscach byly ich cale szeregi. Z zabytkow odwiedzilysmy Katedre i klasztor swietego Franciszka. Zajelo nam to sporo czasu, bo w kazdym z tych miejsc trzeba czekac az zbierze sie grupa anglojezyczna. A nie jestesmy tutaj w wysokim sezonie.
Ok 17 zaczal sie ten dziwny deszcz. Postanowilysmy wiec wracac do hostelu. Znowu powolny, ale skuteczny autobusik. Juz w Milaflores mialysmy niemile doswiadczenie, gdyz Weronice ukradziono portfel. Na szczescie nie miala w nim duzo pieniedzy, ale dokumentow, ale to zawsze przykre. Tym nardziej, ze sposob w jaki to zrobiono jest opisywany w przewodniku. Podeszla do nas kobieta z malym dzieckiem. Pokazala palcem, ze na rekawie kurtki jest plama. Jak tylko Weronika zaczela wycierac chusteczka rekaw, chlopczyk musial wyjac portfel z jej kieszeni. Tutaj trzeba niesamowicie uwazac na wszystko. Jak tylko sie wyciaga aparat fotograficzny jest sie obiektem zainteresowania.
Ostatni wieczor w hostelu zaczelismy od wspolnej herbatki (tea time), pozniej przeszlismy na winko. Kupilam cos peruwianskiego, ale bylo takie sobie. W koncu poszlismy do baru karaoke. Bardzo przyjemne miejsce. Mozna bylo spiewac albo po hiszpansku albo po angielsku. Ksiazka z piosenkami byla imponujaca. Karaoke to popularna rozrywka, choc tym razem jakos my europejczycy bawilismy sie lepiej niz nasi gospodarze. Wieczor zakonczylismy w klubie nad oceanem. Jechalismy jedna malutka taksowka w 6 osob! Kierowcy to nie przeszkadzalo. To bylo techno party, wiec nie moje klimaty. Jak tylko powiedzialam, ze chce wracac Gonzalo odprowadzil mnie do hostelu. Naprawde polecam wszystkim hostel Flying Dog w Limie. Sa tu ich az cztery - ja jestem w niewielkim Backpackers. Z zewnatrz i wewnatrz kiepsko sie prezentuje, ale obsluga bardziej niz wzorowa.