Wyczytalam w gazetce, ze parkingi na South Rim zapelniaja sie szybko, wiec trzeba bylo szybko zbierac sie z kempingu. Na szczescie namiot nie byl specjalnie mokry, a ciemna podloga wyschla szybko w porannym sloneczku.
Tradycyjnie ruszylam droga widokowa "Desert Drive" w strone Visitor Center. Grand Canyon z perspektywy South Rim nie rozni sie od swojego polnocnego odbicia. Tyle, ze jest sie troche nizej i widzi sie rzeke Kolorado. Ze zdziwieniem stwierdzilam, ze w miejscach, ktorych sie zatrzymywalam nie bylo wcale tak tloczno, jak sie spodziewalam. Jak dojechalam do Visitor Center odkrylam dlaczego. Otoz w ktoryms momencie znowu wrocilam do strefy czasowej Pacific Time i zyskalam 1 godzine!
Zastanawialam sie co dalej - byla 9.30. Stad odchodza 2 szlaki wglab kanionu. To bylo bardzo kuszace, aby zejsc na dol. Ale znowu na 11.30 prognozowane sa burze, ktore juz widac i slychac z oddali. Tak wiec zarowno prognoza pogody jak i ogolne juz lekkie zmeczenie odwiodly mnie od tego pomyslu. Ale powiem szczerze, ze chcialabym kiedys przejsc Koibab Trail na dol do samej rzeki. To zajeloby pewnie minimum 3 dni, aby byc bezpieczne dla zdrowia.
To dziwne, ze bedac na gorze cos pcha mnie w dol. A jak jestem na dole, to chce zdobywac gorskie szczyty. Jakies takie inne jest to trekkingowanie w kanionach. Zaczyna sie od majesatatycznych szerokich widokow z gory. Jest sie na wysokosci ok 2500 m.n.p.m. w przyjemnej temperaturze ok 20 stopni C. I co - najpierw trzeba zmeczyc kolana i zejsc na dol do poziomu ok 750 m.n.p.m. Im nizej tym cieplej oczywiscie - na dnie panuje ok 40 stopniowy upal! Nawet jak na gorze jest burza to ponoc zadko kiedy kropla deszczu spadnie na dno kanionu! A jak juz sie jest na dole i odczuje swoja malosc wobec potegi skal, to aby wrocic trzeba sie ostro wspinac do gory. Rozwazajac za i przeciw nie jest to wtyprawa dla samotnej podrozniczki.
Skoro wygasla opcja dzisiejszego trekkingowania przeszlam sie South Rim trail - krawedzia kanionu i cieszylam oczy jego widokiem z gory. Jakbym miala ocenic, ktora strona - polnocna czy poludniowa mi sie bardziej podobala, to chyba jestem za polnocna. Tam byla taka smieszna uzdrowiskowa atmosferka z domkami na klifach i laweczkami. Bylo na pewno kameralniej i spokojniej. Szlaki sa jednak lepsze na poludniu - ale tym razem nie sprawdzalam tego praktycznie :(
Mialam wciaz sporo czasu, wiec pora zbierac sie do Las Vegas poznac troche cywilizowango zycia i zobaczyc jak Amerykanie marnuja pieniadze. Poniewaz byla sobota, a w weekendy ceny noclegow ida dwukrotnie w gore, to zamierzalam przenocowac gdzies na obrzezach Las Vegas. I tak juz nie bede miala sily na wieczorne eskapady.
I tak , ogladajac po drodze Hoover Dam, wjechalam do Nevady. Nocleg znalazlam w Henderson w jakims podrzednym moteliku. Ale posciel i reczniki czysciutkie, wiec zostalam. Byl tez TV, wiec troche poogladalam olimpiade, jak amerykanie zdobywaja zloty medal w sztafecie 4 * 100 metrow stylem dowolnym w plywaniu. Ale sie tym tutaj podniecali. Wygrali tak nieznacznie z Francuzami! No i rekord swiata oczywiscie tez musial byc.
Chociaz juz wieczor na zewnatrz panuje okropny upal. Klima pracuje na pelnych obrotach. Ciekawe jak ja jutro wytrzymam w tym Vegas jako czlowiek z gor przywykly do troche przystepniejszych temperatur?