Znowu jestem! Komary mnie nie zjadly... i noc nie przymrozila w namiocie. A rozgwiezdzone niebo przy plonacym ognisku, to jest to!
Dzien rozpoczelam od sniadanka i pranka. Mam sznurek i klamerki, wiec wszystko wyschnie do mojego powrotu. A pozniej w droge: jedziemy do Lassen. W przewodniku widoczki sa marsowe, nie moge sie doczekac aby je zobaczyc.
U wejscia do parku kupuje wjazdowke do parkow narodowych na caly rok za 80USD. Tutaj wjazd trzydniowy kosztowal jakies 15USD. Ja zamierzam troche po tych parkach pojezdzic, wiec powinnam wyjsc przynajmniej na swoje.
Pozniej napotkalam roboty drogowe w parku narodowym! Trzeba bylo jechac szuterkiem za samochodem pilotem, gdyz ruch byl wahadlowy. Wszystko trwalo strasznie dlugo, ale w koncu znalazlam sie na parkingu przed Lassen Peak trail. Zaczynam od zdobycia tego wciaz czynnego, choc w uspieniu wulkanu. Wierzcholek ma 3.187 m.n.p.m. (zaczyna sie mniej wiecej od 2.500 m.n.p.m.). Szlak bardzo ciekawie przygotowany, z tabliczkami informujacymi co w danym momencie sie widzi i jak to cos powstalo. Ten wulkan wybuchl ostatnio niecale 100 lat temu, wiec mozna podziwac jego dzielo. Na szczycie nie bylo pieknej panoramy, gdyz chmurki zaslanialy inne stozki wulkaniczne. Ale satysfakcja ze zdobycia pierwszego wulkanu zostala. Przejscie szlaku w dwie strony zajelo mi jakies 3 godzinki.
Pozniej zeszlam do piekiel - Bumpass Hell to wciaz miejsce, z ktorego wydobywaja sie opary siarkowe. Jest tez trochwe goracych zrodelek oraz goracych basenow. Widok faktycznie jak z innej planety. Na koniec pozostalo obejrzenie Sulphur Works - troche mniejsze miejsce z wyziewami wulkanicznymi. Po tym co juz dzis widzialam niec rozczarowujace.
Dzis przejechalam lacznie jakies 80 mil. Na koniec pojechalam do sklepu po zakupy i dumnie zaparkowalam przy terenowym samochodzie szeryfa.