Rano okazalo sie, ze w moim hotelu mieszka para Polakow, ktorzy wlasnie wrocili z Machu Picchu i prawdziwego Inca Trail. Z przyjemnoscia gaworzylismy sobie po polsku przy sniadaniu. Polacy odpoczywaja dzis po trekkingu, a mnie ciagnie do miasta. Zaciekawilo mnie dokad prowadza strome stopnie uliczki tuz przy moim hotelu i kilkuminutowa wspinaczka zawiodla mnie do kosciola San Cristobal. Sam kosciol jest w remoncie, ale ze wzgorza roztacza sie ladna panorama na czerwone centrum Cuzco. Tutaj wiekszosc budynkow jest z takiego rozowoczerwonego kamienia, a na dachu uobowiazkowo pomaraczowa dachowka.
Jak juz bylam na gorze, to postanowilam isc jeszcze wyzej. W nocy widzialam na jednym ze wzgorz oswietlona biala figure Chrystusa. Postanowilam, wiec tam dojsc i z jeszcze wyzszego punktu popatrzec na Cuzco. Oczywiscie szlam pieszo, ale szybko znalazlo sie wokol mnie sporo taksowek proponujacych podwiezienie. Tutaj to taksowki lapia przechodniow, a nie pasazerowie taksowki. Jak juz cena byla tak niska, ze nawet mi nie chcialo sie chodzic, uleglam. I cale szczescie. Droga na szczyt okazala sie dluzsza, niz myslalam. Do tego po drodze przejezdza sie przez obszar inkaskich ruin, do ktorych trzeba miec bilet. Ten zintegrowany bilet turystyczny kosztuje 130 soli, a ze nie mam czasu obejrzec wszystkiego [16 atrakci wokol Cuzco] nie zamierzam pozbywac sie takiej sumy.
No i jestem przy Chrystusie. Taksowkarz czeka na mnie. Jakos tak, jak nie czuje w nogach przebytej drogi, widoki mniej ciesza. Pozniej moj taksowkarz obwozi mnie za darmo niedaleko ruin i moge sobie troche popatrzec. Na koniec zawozi mnie do San Blas,aby dalej ogladac koscioly [mam na nie zintegrowany bilet za 50 soli]. Kosciolek jak na tutejsze wrazenie bardzo skromny, ale wrazenie robi gigantyczne. Jest polozony na gorze, tak ze podloga w kosciele jest lekko pochyla. To pierwszy kosciol, jaki zbudowano w Cuzco. Szczegolnym obiektem, jest bogato zdobiona kazalnica, ktora rzezbiono 20 lat! Pozniej spacerowalam sobie stromymi uliczkami dzielnicy San Blas. Niesamowite, jak wspolczesne zabudowania rozna na inkaskich kamieniach. Czaem cale sciany sa z wielkich zielonkawych glazow precyzyjnie poukladanych w idealna sciane. Oczywiscie wszedzie pelno straganow z pamiatkami, troche zabijajacych atmosfere miejsca. W ktora brame i drzwi sie nie wejdzie wchodzi sie do mniejzego lub wiekszego sklepu.
W San Blas jest jeszcze muzeum sztuki koscielnej, rowniez objete moim zintegrowanym koscielnym biletem, wiec poszlam tam. W muzeum glownie malarstwo. Mnie zaciekawilo w jaki sposob w tradycje chrezscijanska wplata sie tutejsze tradycje. I tak mozna zobaczyc ostatnia wieczerze, gdzie na stole znajduje sie upieczona swinka morska i liscie koki lub przedstawienie Trojcy Swietej jako trzech identycznych osob. Ponoc kosciol liberalnie podchodzil do tutejszej sztuki sakralnej.
Na koniec zawendrowalam do polecanego przez przewodnik klasztoru dominikanow Santo Domingo Qoricancha, gdzie wewnatrz chrzescijanskiej swiatyni znajduja sie dobrze zachowane i wkomponowane w architekture kosciola, pozostalosci inkaskich swiatyn. Dosc to oryginalnie wygladalo.
Szybko zrobilo sie pozno i o 7 zawedrowalam do biura podrozy na tzw briefing przed jutrzejszm trekkingiem. Moja grupa ma byc osmioosobowa, jednak w biurze na spotkaniu bylam ja jedna. W koncu przyszedl spozniony przewodnik. Cos mi poopowiadal i zapowiedzial, ze jutro odbiora mnie z mojego hotelu o 4.30 rano. Jak zapytalam, gdzie reszta grupy dostalam o dpowiedz ze spotyka sie z nimi w ich hotelach. Troche mi sie to wszystko nie podoba.