Jak sie mozna bylo spodziewac spalam cudownie, tylko szkoda ze trzeba bylo wstac o 7. Na dole czekalo skromniutkie sniadanko, skladajace sie jak zwykle z limitowanej ilosci bulek z limitowana iloscia masla i limitowana iloscia dzemu. Na oslaode byl arbuz, co bylo jakas nowoscia wzgledem znanych mi tu hotelowych sniadan.
Jeszcze przed 8 pojawil sie czlowiek z Koala Tours zabrac nas do kopalni. Przykazal bysmy zjedli spore sniadanie, gdyz zabiera nas do ciezkiej pracy. Patrzac na moj zestaw sniadaniowy, brzmialo to dosc sarkastycznie.
Cala nasza grupa liczyla 6 osob. Najpierw pojechalismy do miejsca, gdzie dostalismy gornicze stroje, a wiec gumowce, wodoodporne spodnie i kurki, no i oczywiscie kask z lampka na glowie. Pod kurtka tylko koszulki. W kopalni ma byc bardzo cieplo.
Kolejny przystanek gorniczy targ. Tutaj mozna kupic wszystko, co potrzebne przy pracy w kopalni. Oni tu pracuja batrdzo tradycyjnymi metodami, wiec to wszystko sprowadza sie glownie do dynamitu, lisci koki i jakichs napojow. Tutaj kupuje moj pierwszy w zyciu dynamit. Bedziemy obserwowac gornikow przy pracy, wiec zakupione tu przez nas rzeczy maj byc dla nich prezentami.
Dalej jedziemy do miejsca, w ktorym bardzo tradycyjne wydobywa sie srebro, cynk i led z kopaliny. Maszyneria przedpotopowa i tylko wszedzie unosi sie zapach chemikalow. Wlasnie to jest eksportowane do Chile, a nastepnie jedzie sobie do Europy.
W koncu dojezdzamy do naszej kopalni. Od samego poczatku widac, ze jest to kopalnia wciaz w uzyciu. Wszedzie pelno ludzi, glosno i gwarno. W dol zjezdzaja wagoniki z gornikami. W dol zjezdza sie latwo, ale zpowrotem trzeba te wagoniki pchac. Ponoc kazdy wazy tone.
Poczatkowo idzie sie latwo. Korytarz jest szeroki i wysoki. Dochodzimi do niewielkiego muzeum, gdzie glownie mozna zobaczyc figury roznych bozkow, ktorym gornicy skladaja ofiary. Po krotkiej przerwie idziemy dalej. Robi sie coraz ciasnej i cieplej. Ja ide z tylu w tumanach kurzu. Chustka zakrywajaca twarz sprawia, ze jest jeszcze cieplej. W koncu zaczynamy isc na czworakach i jest naprawde ciezko, glownie z oddychaniem. W takich warunkach zdarza nam sie miec mijanki z wyczerpanymi praca gornikami, ktorzy wrecz czolgaja sie tym korytarzem. Z przyjemnoscia docieramy do nieco wiekszej groty, gdzie odpoczywamy.
Kolejny etap to zejscie w dol na trzeci poziom kopalni. Tam w koncu napotykamy gornikow, ktorzy przygotowuja sciane do zaladowania w nia dynamitu. Patrzymy, jak przy pomocy mlotka i preta, gornicy rozlupuja skaly. To, ze jestesmy tuz obok nie przeszkadza w pracy. Kawalki skal fruwaja wszedzie. Oczywiscie gornikowi zostawiamy dwie laski dynamitu.
Idziemy dalej w dol. Tym razem ide z przadu, by uniknac wielkiego pylenia. Dochodzimy do miejsca, gdzie wagonikami dowozone jest kruszywo i trzeba je ladowac do takich wielkich garow, ktore nastepnie wciagane sa na gore. Tutaj pracuje 8 osob no i my dolaczamy do stawki z lopatami ladujac kruszywo do garow. To byl nasz niewielki wklad w wydobycie srebra.
Idac dalej napotykamy 15 letniego chlopa, ktory rozlupuje kamienie, by wydobyc z nich najcenniejsze fragmenty. To dziecko nie wyglada na swoj wiek... praca dzieci w kopalni jest oficjalnie zakazana w Boliwii, ale oczywiscie nikt tego nie egzekwuje.
Teraz juz tylko droga do gory. Jakos latwiej idzie sie w strone przyjemnego chlodku i swiatla. Z przyjemnoscia po jakiejs pol godzinie zobaczylam znowu slonce. Przed kopalnia dostajemy prywatny instruktarz przygotowania materialu wybuchowego z dynamitu. W koncu kontrolowany wybuch, gdzies w polu, tego co wlasnorecznie przygotowalismy i tak sie konczy przygota z kopalnia w Potosi. Wrazenia po zejsciu do tego piekla sa niesamowite. Nie mozna powiedziec, ze sie zna Potosi, bez zejsca tam na dol.
Po poludniu, mimo gigantycznego zmeczenia, pochodzilam troche po miescie. Musze przyznac, ze bardzo mi sie ono podoba. Gesta zabudowa wkomponowana w gorki i pagorki ladnie sie prezentuje. W koncu o 15.30 powedrowalam z calym moim dobytkiem na dworzec autobusowy, aby zalapac sie na autobus do Sucre. Musze przyznac, ze polgodzinny spacer z dwoma plecakami na wysokosci 4000 mnpm odczulam kondycyjnie i zmordowana weszlam na terminal autobusowy. Znalazl sie jakis lokalny busik i jade w tlumie boliwijczykow. Na szczescie to tylko 3 godziny i zamierzam osiasc w jakims hotelu w Sucre blisko dworaca autobusowego, by juz nie musiec chodzic z plecakami.