Autobus do La Paz odjezdzal o 8 rano. Na dworzec autobusowy zajechalam troche po siodmej. Na szczescie Tour de Peru okazal sie punktualny i mial wygodny autobus. Znowu mialam dwa miejsca do wlasnej dyspozycji. W autobusie jestesmy dokladnie informowani o procedurach na granicy peruwiansko-boliwijskiej. Jeszcze przed granica autobus zatrzymuje sie by zakupic troche waluty boliwijskiej. Musze przyznac, ze serwis pierwsza klasa.
Sama granica ma trasie do Copacabana to dosc smieszne miejsce. Jakis niedomkniety szlaban, stragany i pare urzedowych budynkow. Bez problemu moznaby ja przekroczyc bez najmniejszego zainteresowania straznikow. Ja jednak potrzebuje pozbierac pieczatki w paszporcie wiec wedruje najpierw na posterunek policji peruwianskiej (oddac kartke wjazdowa), pozniej do pana siedzacego za ogromnym biurkiem z gigantycznym portretem prezydenta (uzyskac pieczatke w paszporcie z data wyjazdu), wreszcie do budynku immigracyjnego w Boliwii by dostac pieczatke wjazdowa i wize na 30 dni.
Po skompletowaniu pieczatek po 15 minutach jestesmy w Copacabana. Tutaj przesiadamy sie na autobus boliwijski. Mamy na to jakies poltora godziny, wiec razem z dwoma innymi osobami, ktore jak ja podrozuja dalej, zostawiamy plecaki w biurze podrozy i ruszamy na wybrzeze. Znowu blekit jeziora Titicaca i mnostwo budek oferujacych rejsy na wyspe slonca i wyspe ksiezyca. Slyszlam, ze warto sie tam wybrac, choc ja po moich doswiadczeniach peruwianskich zostawiam sobie to jako absolutnie ostatnia rzecz w planach boliwijskich.
Sama Copacabana to niewielka wioska, ktora cala mozna obejsc w godzine. Zycie koncentruje sie wokol przystni statkow i tutaj postanawiamy przysiasc na nasz lunch. Ceny w Boiliwii sa o polowe nizsze niz w Peru, wiec zjadamy gigantyczna porcje ryby z frytkami i warzywami za jakies 3 dolary w najbardziej turystycznym miejscu, jakie sobie mozna wyobrazic. Pewnie w jakis bocznych uliczkach wszystko jest 10 razy tansze, ale wole szanowac moj turystyczny zoladek.
Okolo 13.30 nasz nowy autobus, ktory jakims dziwnym trafem odjezdzal nie z rejonu biura podrozy, a spod jakiegos super wypasionego hotelu, jest gotowy do drogi. Ku mojej uciesze znowu jest calkiem przyzwoity. Po drodze mamy piekne widoki na jezioro i osniezone gorskie szczyty. W koncu przeprawa przez jezioro. Na drewnianych barkach przewozone sa autobusy, ciezarowki z pelnym ladunkiem i inne pojazdy. Ludziki przeprawiane sa drewnianymi motorowkami. Jak to wszystko utrzymuje sie na wodzie nie mam pojecia, ale doplynelismy. Przed samym wjazdem do La Paz znajdujemy sie na gorze i mozemy podziwiac niesamowita panorame miasta wbitego w zbocza okalajacych je gor. La Paz znajduje sie na wysokosci ok 3700 mnpm.
W La Paz jestem okolo godziny 17. Znowu nie trafiamy na dworzec autobusowy, tylko pod hotel Rosario. Na szczescie szybko lokalizuje sie na mapie i do mojego hostelu Adventure Brew mam jakies 15 minut marszu. Znalazlam sie w samym srodku jakiejs handlowej dzielnicy. Ulice ze wszystkich stron zastawione sa straganami, miedzy ktorymi kraza ludzie i przejezdzaja samochody glosno trabiac. Wsrod tego wszystkiego ja z calym swoim dobytkiem, czyly dwoma plecakami jeden z przodu a drugi z tylu. Na szczescie jakos w miare szybko znalazlam hostel i moglam pozbyc sie ciezarow.
W swoim szalenstwe jutro zamierzam pokonac rowerem najniebezpieczniejsza droge swiata z La Cumbre (4760 mnpm) do Yolosa (1100 mnpm). Udalo mi sie jeszcze zdazyc zabukowac to na jutro. Zobaczymy...