Dzisiaj spalam jak male dziecko. Bez trudu wstalam o 6 rano, by przypilnowac gospodynie z naszym sniadaniem. Nie nalezy ona do punktualnych. Sniadanie owszem dostaniemy, ale trzeba asystowac pani domu poczawszy od rozpalania ognia w piecu. No i troche zaluje, ze widzialam w jaki sposob powstaja nasze nalesniki. Najciekawsza operacja bylo zdejmowanie ich rekoma z patelni i umiesczanie na kolanie aby troche ostygly... no coz mam nadzieje, ze przezyjemy.
Po sniadaniu zeszlysmy razem z Manuale do przystani statkow. Na plazy odbywal sie lokalny targ. Rano przyplynely statki, wiec produktow pod dostatkiem. Kolorowo prezentowaly sie stragany i kupujacy. I nie bylo ani jednego stoiska z pamiatkami!
O 8 odplywamy na kolejna wyspe Taquile. Plyniemy okolo godzinki. Znowu skalista wyspa wystajaca z jeziora. Tutaj nas nikt nie wita i nagabuje. Mieszkancy tej wyspy sa bardzo zorganizowani. Pobieraja oplaty za wstep na wyspe, maja jeden sklep z rekodzielem w ktorym sa sztywne ceny (kazda rzecz ma metke z nazwiskiem rodziny, numerem artykulu i cena). W kazdej restauracji sa te same dania i kosztuja tyle samo, Tak wiec znowu turystyka na pierwszym planie, ale wyspa i jej mieszkancy sympatyczni i nie nachalni. Dzien konczymy w restauracji jedzac trucie - chyba tak nazywaja sie rybki z jeziora Titikaka.
Teraz jeszcze 3 godziny na statku i bedziemy w Puno. Pod koniec rejsu umawiamy sie wieksza grupa na wspolna kolacje w Puno. Bylo super, choc kazdy jutro gdzies wyjezdza w nowe miejsce, wiec dlugo nie zabolawalismy.