Dzisiaj juz uciekam z Limy do Arequipa. Po sniadaniu spakowalam manatki i zdalam pokoj. Jakos tak sie znowu zlozylo, ze ludzie ktorych poznalam wyjezdzaja tego samego dnia co ja. W hostelu pojawiaja sie nowe twarze.
Przy sniadaniu zapoznajemy sie z Carla z Kanady. Carla ma w planie polroczne podrozowanie- oprocz Ameryki Poludniowej jeszcze Afryka. Dzielna dziewczyna. Namowilam ja na kurs hiszpanskiego, wiec moze spotkamy sie jeszcze na pare dni w Arequipa.
Po sniadaniu chcialam dzis odiwedzic najwieksze muzeum w Limie Muzeum Narodow. Zebrane sa tam eksponaty. dotyczace ludow zamieszkujacych obszar Peru od czasow prehistorycznych. Znowu wybralysmy sie tam razem z Weronika. Tym razem, z uwagi na odlegosc i to ze chcialabym wrocic do hostelu na 15, wzielysmy taksowke. Wiedzialam od Rodriga, ze powinnysmy zaplacic okolo 7-8 soli. No i za trzecim podejsciem znalazlysmy taksowke po takiej cenie (pierwsza chciala 15 soli!).
No i muzeum okazalo sie byc porazka. Z uwagi na odbywajaca sie konferencje nawazniejsza czesc muzeum byla nieczynna dla zwiedzajacych. Moglysmy za darmo zobaczyc dwie wystawy czasowe - jedna to bardzo skrocona wersja tego, co chcialysmy zobaczyc a druga to fotografie ukazujace tragiczne dzieje rewolucji w Peru w latach 1980-2000. Wiekszosc byla po hiszpansku, wiec na temat tych zdarzen wiem tyle, co wyczytalam w przewodniku i z podpisow niektorych zdjec. W kazdym razie zdjecia okaleczonych ludzi i zrujnowanych ulic robily piorunujace wrazenie.
Skoro nie udalo sie z muzeum wrocilysmy do Milaflorez i mialysmy czas na delektowanie sie kuchnia peruwianska. Jeszcze nie dojarzalam do swinek morskich, ale miesko z warzywami jest tu genialnie doprawiane. Musze sie wywiedziec, jakie to sa przyprawy. Do tego sprobowalam narodowy koktajl - pisco sour. To jest brendy z winogron z sokiem z cytryny, lodem i ubitym bialkiem z jaja kurzego. Pysznosci... Herbatke z lisci koki probowalam wczoraj. Smakuje jak zielona herbata, czyli prawie wcale. Moze to dlatego, ze ta ktora pilam byla z torebki, wiec przyjmijmy, ze sie nie liczy.
W koncu wrocilysmy do hostelu. Nastal czas pozegnan. Pozniej Rodrigez zszedl ze mna aby mi pomoc znalezc wlasciwa taksowke (tutaj sa taksowki oficjalne, gdy kierowca ma certyfikat, pol oficjalne, gdzie samochod ma certyfikat i nieoficjalne). My jezdzimy tymi posrednimi. W koncu ja i moj bagaz znalazl sie w taksowce. Niestety Rodrigez cos zle przekazal taksowkarzowi, bo znalazlam sie na niewlasciwym dworcu autobusowym. I tak w taksowce spedzilam jakas godzine, aby dostac sie tam, gdzie odjezdzal moj autobus. Jak dobrze, ze wyjechalam sporo wczesniej i ze udalo mi sie wytargowac nienajgorsza cene za objazd po miescie w godzinach szczytu.
Na dworcu szybko nadalam bagaz. Zaopatrzylam sie w tutejszy napoj Inka Cola - zolty, landrynkowany napoj gazowany, ale sprobowac warto. Na dworcu pelno policji. Przed wejsciem sprawdzany jest moj bagaz, co policjant nagrywa kamera. Pozniej nagrywana jest rownie twarz kazdego pasazera. Jak juz sie siedzi na swoim miejscu to jeszcze raz przychodzi policjant i wszystkich dokladnie filmuje. A teraz to co najgorsze.... moj wygodny rozkladany fotel okazal sie byc zwyklym autokarowym siedzonkiem. Okazalo sie, ze wymarzone przeze mnie wygodne lezanki sa w autobusie cruzer a ja jade imperial. No coz przyjdzie sie przemeczyc. Na mala oslode okazalo sie, ze przez pol podrozy miejsce obok mnie bylo wolne. Dopiero o 4 rano dosiadla sie osoba jadaca kolo mnie.